piątek, 19 lutego 2016

Kilka słów o Malvinie Pe

Jakiś czas temu byłam z kolegą z pracy na drinku. Okazało się, podczas jednego z wyjazdó integracyjnych firmy, że obydwoje pochodzimy z Poznania i obydwoje uczęszczaliśmy do tego samego liceum. Te fakty połączyły nas w znajomość nie tylko w pracy, ale od czasu do czasu towarzyszymy sobie w uprawianiu wiosenno-letnich sportów, takich jak wypad na longboard czy na wake'a. Od czasu do czasu także umawiamy się na drinka, aby porozmawiać o życiu i o pracy, bo oczywiście temat ten jest nieunikniony w takiej konfiguracji, aczkolwiek ograniczamy poruszanie pracowych tematów do minimum.

Tak więc wracając do meritum. Siedząc tak przy tym  opowiadaliśmy sobie o ciekawych blogowych odkryciach i o życiowych perypetiach. Nagle kolega zapytał. "A znasz blog Malviny Pe?". Ja na to, że nie. "No to koniecznie poczytaj". I tak też zrobiłam. Od tego czasu śledzę ten blog dość regularnie. 

Czym mnie zachęcił do tego, że z niecierpliwością czekam na kolejny tekst? A tym, że mówi o życiu. W dość brutalny i dosadny sposób. Autorka nie przebiera w słowach, ale przy okazji zachowuje dobry ton wypowiedzi. Nie da się czasami czegoś powiedzieć inaczej, aby faktycznie treść i przekaz przemówił do czytelnika. Nie znajdziemy tutaj kosmetycznych porad, propozycji miejsc, które warto odwiedzić, porad modowych, itd., ale jest to świetne źródło znalezienie motywacji a czasami odpowiedzi jeżeli chodzi o relacje damsko-męskie. 

Mi bardzo przypadł do gustu. Teksty są niesztampowe. Prawdziwe. Trafiają w sedno. 

Polecam! Może i Wy znajdziecie tutaj coś ciekawego dla siebie :)

P.S. Od razu uprzedzę pytania niektórych. Nie znam Malviny Pe osobiście. Po prostu uważam, że o dobrych projektach trzeba mówić na głos. 

Link do bloga: http://malvina-pe.pl/

Miłej lektury :)



niedziela, 14 lutego 2016

Tajlandia cz. 2 - Koh Samu & Krabi

Niestety moje wakacje dobiegły końca, ale mogę się nimi jeszcze cieszyć powracając do zdjęć i wspomnień, które są jeszcze bardzo świeże. 

W dzisiejszym poście chciałam się podzielić z Wami dalszą relacją mojej wyprawy do Tajlandii. Tym razem jednak nie Bangkok będzie już bohaterem opowieści, a Koh Samu i Krabi. 

Planując podróż zastanawialiśmy się na jakie wyspy się wybrać i gdzie spędzić czas. Wybraliśmy Koh Samui, jako że pływa się tam na kite'ach a jestem fanką tego sportu. Niestety w czasie, w którym byłam nie wiało, ale była to tak przeurocza wyspa, że stwierdziłam, że nadrobię zaległości latem na Helu. Koh Samu to mała wyspa w południowej Tajlandii, aczkolwiek trzecia największa, choć jej powierzchnia to zaledwie 280 m2. 

Po przelocie na Koh Samui udaliśmy się do hotelu Am Samui. Za 6 noclegów zapłaciliśmy 400 zł. za osobę. Hotel umiejscowiony jest tuż przy plaży w bajkowej scenerii, jak z katalogów. Obsługa jest bardzo miła i pomocna, aczkolwiek znajomość języka angielskiego tutaj ogranicza się do kilku podstawowych zdań. Muszę przyznać, że po Bangkoku i tamtejszym ulicznym gwarze doznaliśmy małego szoku, ponieważ hotel ten znajdował się na totalnym odludziu. Pierwsza nasza reakcja i pytanie było "Co my tu będziemy robić przez prawie tydzień?". Faktycznie trafiliśmy na wybrzeże, gdzie turystów jest niewiele. Szybko jednak okazało się, że ta cisza spokój i brak ludzi nam bardzo przypadła do gustu. Do hotelu dostaliśmy się busem, który kosztował nas 200 bath'ów od osoby. Taksówka to koszt 1200 bath'ów więc nawet przeliczając na 4 osoby bardziej opłacało się wziąć busa, który po drodze zatrzymał się w dwóch jeszcze hotelach, aby rozwieźć turystów przybyłych na wyspę. 

Najbardziej popularne plaże na wyspie to Lamai i Chaweng. Taksówka z naszego hotelu do Lamai, kosztowała 600 bath'ów, a do Chaweng 800 bath'ów (czyli odpowiednio 72 zł i 96 zł.) w jedną stronę. Taksówka powrotna była już zdecydowanie tańsza, ponieważ kosztowała 500 bath'ów, czyli 60 zł. Lamai jest zdecydowanie mniejsza od Chaweng, którą można trochę przyrównać do plaż znajdujących się na Ibizie. Imprezy na plaży w ciągu dnia to tutaj normalność. Tak więc jeżeli lubicie ciszę spokój i nie przepadacie za tłokiem to plaża ta nie przypadnie Wam do gustu. Lamai jest zdecydowanie bardziej przyjemna. Na plaży możecie skorzystać z masażu, który kosztuje 250 bath'ów (ok. 30 zł. za 1 h) i napić się kawy w tutejszych kawiarniach lub spróbować tajskich przysmaków. To jednak co najbardziej uderza to śmieci, które zawładnęły plażą. Można jednak spokojnie znaleźć miejsce dla siebie, bo widoki są zniewalające. 

Jednego dnia naszego pobytu na Koh Samui wynajęliśmy w osiem osób samochód z kierowcą, który obwiózł nas po wyspie i najbardziej popularnych miejscach. Koszt takiego całodniowego auta to 3000 bath'ów. Kierowca był do naszej dyspozycji od godziny 11:00 do 18:00. Podczas wycieczki zwiedziliśmy kilka Świątyń buddyjskich, zobaczyliśmy wodospad Namuang, gdzie dla chętnych dodatkową atrakcją była godzinna przejażdżka na słoniach, która kosztowała 1200 bath'ów. Jako, że oglądaliśmy kiedyś reportaż o traktowaniu słoni i sami byliśmy świadkami tego, jak słonie są trzymane na bardzo krótkich łańcuchach, tak że nie mogą wykonać żadnego ruchu, dlatego postanowiliśmy nie przyczyniać się do płacenia za cierpienie tych sympatycznych zwierząt. Następnie mieliśmy czas w Lamai, gdzie zajadaliśmy się lodami kokosowymi podawanymi w skorupce od kokosa. Taka przyjemność kosztowała nas 60 bath'ów, czyli 7.2 zł. 


WODOSPAD NAMUANG




LAMAI 








OKOLICE AM SAMUI RESORT








Na zdjęciach powyżej możecie zobaczyć, jak wygląda tradycyjne mycie naczyń tutaj w restauracjach i na ulicznych straganach. Są to zwyczajne miski z wodą, która chyba nie jest za często wymieniana na czystą, ponieważ na wyspach jest problem z bieżącą wodą. Przekonaliśmy się o tym sami podczas wypadku na skuterze, który mieliśmy. Okazało się, że w Tajlandii tego typu wypadki nie są rzadkością. Muszę jednak przyznać, że od razu pomogli nam miejscowi ludzie, którzy zaoferowali odpoczynek w swojej chatce, coca-colę (ponieważ nie mieli wody), opatrunek i zawiezienie do szpitala. Fakt, że ludzie mieszkają tutaj w blaszanych chatkach bez bieżącej wody, ale każdy ma u siebie telewizor plazmowy i bardzo dobry samochód na podwórku. 

Koszt wynajęcia skutera to 250 bath'ów na cały dzień. Tak więc, jak ktoś się nie boi wypadku to jest to idealne rozwiązanie na zwiedzanie Tajlandii. Trzeba jednak pamiętać przed wyjazdem o zakupie ubezpieczenia. Nam się przydało i koszty naszego leczenia przejął ubezpieczyciel. 

Po 6 dniach spędzonych na Koh Samu trafiliśmy na Krabi. No cóż... Nie był to najlepszy wybór, bo z rajskiej plaży trafiliśmy do miejscowości na lądowej Tajlandii, którą przyrównywaliśmy do polskiego Władysławowa. Masa ludzi, masa straganów, które po drugim dniu zaczynają się zlewać i masa hałasu. O odpoczynku mogliśmy już zapomnieć. Dodatkowo w tym rejonie Tajlandii panowały niesamowite upały, które były trudne do wytrzymania. Krabi jednak to świetna baza wypadowa na wycieczki na Ko Phi Phi. My byliśmy tam aż dwa razy. Raz promem na własną rękę. Koszt takiego promu to 350 bath'ów, czyli ok 40 zł. Bilety na prom kupuje się w biurze turystycznym, które znajduje się na każdym rogu. Wskazuje się godzinę, o której chce się płynąć. Z hotelu o wskazanej godzinie odebrał nas bus, który zawiózł nas do portu, z którego odchodził prom. Prom odchodzi o godzinie 9:00 i 10:30. Na Phi Phi płynie się 1,5 h. Ostatni prom powrotny z kolei planowany jest na godzinę 15:30 więc po dopłynięciu na Phi Phi o godzinie 11:00 nie ma się za wiele czasu na zwiedzanie wyspy. Fakt, że jest to maleńka wyspa, na której nie ma ruchu samochodowego a najbardziej popularny środek transportu to ichnie łódeczki, które nazywaliśmy orzeszkami. Na miejscu wynajęliśmy taką łódeczką za 800 bath'ów (po negocjacjach z 1000 bath'ów) i popłynęliśmy zobaczyć, okrzyknięte przez National Geographic, najpiękniejsze miejsca na ziemi. Na Phi Phi znajduje się Maya Beach, czyli plaża, na której kręcono "Niebiańską plażę" z Leonardo DiCaprio. W zasadzie trudno się dziwić, że akurat tam kręcono film o takim właśnie tytule. Niebiańska to chyba nawet za mało powiedziane. Muszę przyznać, że Phi Phi i tamtejsze laguny to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie do tej pory widziałam. Tak więc jeżeli będziecie w tych rejonach to koniecznie wybierzcie się tutaj. W zasadzie polecam kilkudniowy pobyt na tej uroczej osobliwej wyspie, gdzie hałas aut i skuterów Was nie dosięgnie. 

Można również wykupić zorganizowaną wycieczkę, która kosztuje 1000-1200 bath'ów plus koszty wejścia na teren Parku Narodowego - 400 bath'ów. W cenę wliczony jest lunch na Phi Phi, ale niestety nie ma czasu, aby zapoznać się z urokami tej wyspy, bo większość czasu spędza się na łódce. Wycieczki organizowane są w grupach ok. 20 osób i organizator wyznacza czas na kąpiel w błękitnych wodach morza, wyznacza przystanki, które nie zawsze chcieliśmy odbyć, itd. Tak więc dla nas idealnym rozwiązaniem jednak była wyprawa na własną rękę tutejszym promem i organizowanie atrakcji we własnym zakresie. 

KO PHI PHI 






MAYA BAY 



KRABI



Nasza podróż kończyła się w Bangkoku, gdzie jeszcze przez jeden dzień mieliśmy okazję obcować z tutejszą kulturą. Tym razem trafiliśmy na Chiński Nowy Rok, który miał miejsce w dniach 8-9.02. Coś niesamowitego udało nam się zobaczyć i przeżyć. Dominował kolor czerwony. Ludzie radośnie spędzali czas na ulicy spotykając się z rodzinami i znajomymi. Przebierali się za chińskie smoki i kreowali niepowtarzalną atmosferę, która dla osoby, która po raz pierwszy odwiedziła Azję była wyjątkowym przeżyciem. 

To co najbardziej mnie urzekło w Tajlandii to ludzie i ich uśmiech. Kultura buddyjska jest wszechobecna, a ta zakłada spokój wewnętrzny i uprzejmość okraszoną uśmiechem, która jest wynikową stanu ducha, który się osiąga. Muszę przyznać, że w takiej atmosferze czułam się niesamowicie dobrze i powrót do polskiej rzeczywistości był dla mnie lekkim szokiem. Na pewno naładowałam akumulatory i oderwałam się od naszej codzienności więc polecam Wam gorąco wakacje w Tajlandii. Tymbardziej, że można je zorganizować w naprawdę stosunkowo przystępnej cenie biorąc pod uwagę bardzo niskie ceny na miejscu. 








To była nasza pierwsza podróż w te rejony świata i pierwsza podróż zorganizowana od początku do końca na własną rękę. Teraz już wiemy, że następnym razem skupimy się bardziej na zwiedzaniu jednego rejonu Tajlandii, gdzie nie trzeba się między wyspami poruszać samolotami czy pociągami, a promami. Takie rozwiązanie znacznie obniży koszty podróży i pozwoli więcej zobaczyć. Dodatkowo zawsze będziemy pamiętali o wykupieniu ubezpieczenia, aby koszty ewentualnego leczenia nie pokrywać z własnej kieszeni. 

Wakacje to dla mnie również czas w nadrabianiu zaległości jeżeli chodzi o książki. Ty razem udało mi się przeczytać dwie i obydwie polecam, a w szczególności tę ostatnią. Książka idealna nie tylko na plażę, ale także na leniwe popołudnie. Zagospodarujcie sobie jednak kilka godzin, bo nie jest łatwo się od niej oderwać, a intryga trwa przez 700 stron :)






wtorek, 2 lutego 2016

Tajlandia cz. 1 - Bangkok

Minął już tydzień odkąd jesteśmy w Tajlandii, czyli Bangkok i Koh Samu zaliczone. Przed nami druga część wyprawy, czyli Krabi i wszystkiego jej uroki.

Przygotowując się do wyjazdu w te rejony świata zabrakło nam w przewodnikach informacji o praktycznych poradach, czyli co zobaczyć i gdzie mieszkać, a także ile mniej więcej co kosztuje.

Tak więc dzisiejszy post chciałabym poświęcić bardziej praktycznym instrukcjom, aczkolwiek opisu wybranych przez nas miejsc także nie zabraknie.

Zacznijmy więc od Bangkoku. Po przyjeździe trafiliśmy do najlepszego naszym zdaniem miejsca i dzielnicy, czyli do Rambuttri. Mieszkaliśmy w hotelu Rambuttri Village Inn & Plaza, który polecam jeżeli wybieracie się w te rejony. Cena pokoju dwuosobowego to ok 1600 bathów, czyli ok. 180 zł. Pokoje są czyste, a warunki jak na Tajlandie naprawdę znośne. WiFi jest w dostępne na terenie całego hotelu, aczkolwiek nie zawsze działa, co w tych rejonach świata jest normalne. Tak więc najlepszy dostęp do Internetu jest w recepcji hotelowej. Hotel usytuowany jest zaraz przy ulicy, na której można od razu wpleść się w tutejszy klimat. A co najważniejsze, gwar ulicy nie dociera do pokoi hotelowych. Poniżej możecie zobaczyć na zdjęciach, które zostały zrobione telefonem więc nie oddają rzeczywistych kolorów, jak wygląda otoczenie hotelu.










Wprost z hotelu wychodzi się na całą masę stoisk z rzeczami, takimi jak cienkie długie  materiałowie spodnie, które polecam zakupić, bo mogą się Wam przydać do wejścia do Świątyń, ale także do noszenia na co dzień. Bluzki, spodnie i inne podobne ciuchy można kupić od 120 bathów, czyli od około 13 zł. do 250 bathów, czyli ok. 30 zł. Znajdziecie tutaj również klapki Havaianas, które w Polsce kosztują ok. 100 zł., a w Bangkoku możecie zakupić za 180 bathów, czyli 22 zł. Nie wiem jak z ich oryginalnością, ale niczym się nie różnią od tych, które udało mi się zakupić podczas pobytu w Brazylii za tą samą cenę.

W okolicy roi się od restauracji. Polecam jednak skosztować lokalne potrawy serwowane wprost na ulicy ze straganików. Sanepid z pewnością miałby tu wiele do roboty, ale jedzenie jest pyszne i do tego tanie. Pad Thai, czyli najpopularniejsze tutaj danie kosztuje od 50 bathów do 100, w zależności od dodatków. Pad Thai z krewetkami to koszt ok. 80 bathów, czyli niecałe 10 zł. za dość porządną porcję, którą spokojnie można się najeść. W restauracjach ceny te są już zdecydowanie wyższe i za to samo danie zapłacicie ok. 150 bathów. Drinki kupowane w lokalnych knajpkach kosztują ok. 80 bathów i nie należą do najsłabszych.

Na ulicy można skorzystać również z prawdziwego tajskiego masażu. Koszt takiej usługi to 250 bathów, czyli ok. 27 zł. W Polsce taki sam masaż kosztuje ok. 200 zł. więc warto się skusić. Jeżeli jednak wybieracie się na wyspy to zostawcie sobie tą przyjemność na pobyt na plaży. Masaż, kiedy słucha się szumu morskich fal to prawdziwy relaks i przyjemność nieporównywalny z niczym innym.

Ulice pełną parą zaczynają żyć od godziny 20:00 i w weekend stragany zamykają się wtedy, kiedy zaczynają z ulic zaczynają znikać turyści, czyli nawet o 6:00 rano.

Późnym wieczorem, polecam znaleźć nocny klub. Możecie tam podpatrzeć nocne życie Tajów, w tym Lady Boy'sów. Nam udało się jednego poznać i każdy z nas przyznał, że naprawdę pięknie wygląda, jako kobieta. Dodatkowo Bangkok, jak żadne inne miejsce w Tajlandii jest miejscem, gdzie ludzie są bardzo otwarci na kontakty i poznawanie nowych twarzy. Mi również udało się zapoznać kilka nowych osób z różnych stron świata, w tym grupę młodych Polaków, którzy podróżują po świecie.

Podsumowując, Rambuttri to cała masa straganów z rzeczami, pamiątkami, biżuterią i innymi cudami, a także lokalnymi potrawami, których grzech nie spróbować.

W Bangkoku spędziliśmy niecałe dwa dni. Przylecieliśmy w niedzielę popołudniu więc od razu mieliśmy okazję zobaczyć, jak żyje stolica nocą. Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Bangkoku i tutaj z pewnością nie odkryję przed Wami nic nowego czego nie znajdziecie w przewodnikach. Faktycznie warto zobaczyć kilka rekomendowanych miejsc, takich jak: Wielki Pałac Królewski w Bangkoku (cena wejściówki: 500 bathów, czyli 60 zł.), kompleks świątyń Wat Po, gdzie możecie zobaczyć leżącego Buddę (cena wejściówki: 100 bathów, czyli 12 zł.). Polecam również skorzystanie z usług Tuk-Tuk'a i obejrzenie miast z perspektywy uczestnika ruchu drogowego. Cena za taką przyjemność to ok. 200 bathów, za dwie osoby, ale w Rambuttri można wynająć Tuk-Tuk'a za zdecydowanie niższą cenę.

WIELKI PAŁAC KRÓLEWSKI









WAT PO










Udało nam się również dotrzeć do Parku Dusit i tamtejszego zoo. No cóż. Park jest faktycznie piękny, ale odwiedzin w zoo nie polecam. Koszt wejściówki do zoo to 150 bathów plus koszt dojazdu Tuk-Tuk'iem. Dlaczego nie polecam? Zwierzęta żyją tam w bardzo skromnych warunkach. Misie Koala zamknięte są w małych szklanych pomieszczeniach, pająki mają malutkie terraria, w których nie mają się gdzie ruszyć, węże leżą na sobie, bo mają tak mało przestrzeni, a nie wspomnę o dzikich zwierzętach, których wybiegi są naprawdę skromne i małe. Dodatkowo przestrzenie nie mają wyściółki. Zwierzęta w większości żyją na surowym betonie. To wszystko sprawia, że chce się stamtąd jak najszybciej wyjść, by nie patrzeć na cierpienie zwierzaków.

LUDZIE & ŻYCIE ULICZNE


















Do Bangkoku wracamy jeszcze za tydzień i zamierzamy zobaczyć kilka dodatkowych punktów więc z pewnością w kolejnej części moich opowieści podzielę się z Wami kolejnymi atrakcjami.

O czym warto pamiętać będąc w Bangkoku?
  • Zawsze się targuj od ceny wyjściowej (nie dotyczy to oczywiście restauracji i punktów gastronimocznych), czy to chodzi o taxi, tuk-tuk'a, czy pamiątki, które chcesz zakupić na ulicy.
  • Tajowie są bardzo uprzejmymi ludźmi. Zaczepiają, aby zachęcić do zakupu oferowanych przez nich wyrobów, ale nie są nachalni i przyjmują odmowę turysty bez urazy.
  • Tajowie bardzo chętnie pomogają więc warto pytać się ich o drogę czy wskazówki.
  • Tajowie nie zawsze znają język angielski (szczególnie na wyspach) więc trzeba uzbroić się w cierpliwość.
  • Jeżeli chcecie zobaczyć Lady Boy'sów to znajdzcie okoliczne nocne kluby, a na pewno ich tam spotkacie.
  • Jedzenie na ulicy jest bardzo smaczne i jak do tej pory nic nam nie dolega. Tak więc nie bójcie się warunków, w jakich posiłek jest dla Was przygotowywany.

Następny post poświęcę naszemu kilkudniowemu pobytowi na wyspie zwanej Koh Samui, która jak do tej pory urzekła nas najbardziej.

Jeżeli ktoś z Was był w Tajlandii i ma jakieś ciekawe wskazówki to zapraszam do dzielenie się nimi w komentarzach. Na pewno przydadzą się nam w kolejnych etapach podróży i osobom, które dopiero planują podobną wyprawę :)