Odkąd wróciłam z Bali minęło już ciut ponad dwa tygodnie. Tak więc czas najwyższy na podsumowanie kolejnej wyprawy i krótkie wspominki, a także praktyczne porady.
Bilety na Bali wykupiliśmy już w czerwcu, co pozwoliło nam na osiągnięcie bardzo korzystnej ceny, bo kupiliśmy je w promocji. Hotelu sami nie wybieraliśmy, bo jako że wybraliśmy się na wyjazd stricte surfingowy tym razem, to zaufaliśmy znajomym, którzy byli tu już nie raz i mogli polecić nam idealne dla początkujących spoty. Tym kluczem trafiliśmy do hotelu znajdującego się na zachód od Denaspar tuż nieopodal Medewi, jednego z najbardziej popularnych spotów surfingowych. Nasza miejscówka nosiła nazwę Brown Sugar.
Jeżeli szukacie miejsca totalnie oddalonego od turystów i ulicznego zgiełku to jest to miejsce idealne. Położone nad samym oceanem, wśród pól ryżowych. Na miejscu jest dostęp do WiFi oraz basenu. W cenę hotelu wliczone jest śniadanie. Pozostałe posiłki możecie również zjeść na miejscu więc nie musicie szukać po okolicznych miejscowościach restauracji, aczkolwiek ja akurat lubię taki tryb spędzania wakacji. Jak dla mnie miejsce ma jednak kilka minusów, które w zasadzie należy przewidzieć wybierając się do Azji i nie tylko. Niestety wieczorem pojawiają się karaluchy wielkości kciuka. W związku z tym, że hotel ulokowany jest wśród samych pól ryżowych, dlatego mieliśmy polnych gości w postaci myszy czy szczura, który regularnie odwiedzał nasze domki w poszukiwaniu jedzenia. Na szczęście nie miałam okazji go spotkać, ale notorycznie sprzątałam po nim ślady, które pozostawiał po swojej wizycie. Jeżeli szukacie miejsca, gdzie można przyjechać z małymi dziećmi to to miejsce zdecydowanie odpada. Nie dość, że piasek na plaży jest czarny i błotnisty więc nie zachęca do spędzania czasu na plaży, oprócz lekcji surfingu, to sam hotel nie posiada infrastruktury przystosowanej do przyjęcia małych szkrabów.
Pomimo tego, że nasz hotel ulokowany był niecałe 50 km od Ubud (jedno z najbardziej znanych miejsc na Bali, gdzie kręcony był film "Jedz, módl się, kochaj") to dostanie się tam graniczyło prawie z cudem. Niestety jazda samochodem to istny koszmar. Pozistaje więc skuter, ale tutaj trzeba się liczyć z dość dużym ryzykiem wypadku, bo zanim opanuje się brak jakichkolwiek zasad na drodze to jednak chwila mija. Dodatkowo smog i ilość spalin, którą się wdycha jadąc w ciągu ciężarówek powoduje, że po jakiś 30 minutach zaczyna gryźć w gardle, a głowa zaczyna powoli dopominać się o świeże powietrze i tabletkę przeciwbólową. Tak więc, gdy kolega na lotnisku mi powiedział, że mamy jeszcze 70 km do naszego hotelu więc przed nami jakieś 3,5 godziny jazdy to nie chciałam uwierzyć. Niestety okazało się to prawdą więc moje wycieczki ograniczały się do jeżdżenia po okolicznych wioskach i podziwiania naprawdę niesowitej przyrody, która od razu mnie zauroczyła swoim kolorem, dzikością, nieprzewidywalnością.
A na koniec kilka zdjęć z urodzin, które mieliśmy okazję obchodzić podczas naszego wyjazdu. W tym roku świętowaliśmy je po balijsku. Był tort, tańce i swawole :)
Wszystkie zdjęcia wykonał mój kolega Daniel Christ, a niesowitych podróżniczych wyzwań dostarczyła nam Paulina Ziółkowska z Aloha.pl.
Cudowne zdjecia i emocje w nich <3
OdpowiedzUsuńZapraszam http://ispossiblee.blogspot.com
Kolega, które je robił jest moim fotograficznym idolem i przepięknie potrafi uchwycić atmosferę i detale danego miejsca.
Usuńale zazdroszczę :*
OdpowiedzUsuń:) Musisz sama się tam wybrać :)
UsuńA jak z lokalną kawą luwaki,smakuje tak wyjątkowo? :)
OdpowiedzUsuńKawa na spróbowanie leży w domu i czeka na młynek oraz odwagę :)
UsuńŚwietne zdjecia , zazdroszcze ;)
OdpowiedzUsuńhttp://xthy.blogspot.com/
Jak znacznie wcześniej kupi się bilety to można złapać całkiem fajną promocję więc polecam! :)
UsuńZazdroszczę Ci tak świetnej wyprawy a zdjęcia są świetne, bardzo przyjemnie oglądnąć kilka ujęć z tak dalekich i egzotycznych dla nas zakątków;)
OdpowiedzUsuńMadedam Super miejsce ja też chcę tam być
OdpowiedzUsuń