Jest taki czas w życiu człowieka, kiedy uważa, że wszystko stracił, że się pogubił, że odszedł wraz z czymś, co było dla niego ważne. Jednak to co prawdziwe, cały czas w nas żyje i żaden kryzys, żadne złe wydarzenie nie jest w stanie nas złamać. Czasem potrzebujemy czasu, by znów na nowo sobie wszystko poukładać, aby nasze pasje znów wróciły i zapłonęły w nas, aby wrócił czas spokoju, czas, kiedy rozwiniemy skrzydła, a nasza przeszłość zakurzy się w naszej pamięci, na tyle, by zrozumieć, że tego co w nas, tego co prawdziwe, tego co jest naszą pasją nikt i nic nie jest nam w stanie tego odebrać.
Po takim właśnie czasie, po kilku próbach powrotu do mojego świata, który lubię i który znów od jakiegoś czasu na nowo kreuję, wróciłam do największej mojej pasji - do koni. Chyba przyszedł czas, by zdjąć moją pasję z półki, odkurzyć ją i przywołać ją do życia.
Będąc na naszej wyprawie na Mazurach wraz z Dominiką, odkryłyśmy stajnię w Gałkowie prowadzoną przez rodzinę Fereinsteinów. Tuż obok jest restauracja, o której też napiszemy w swoim czasie kilka słów, gdzie można napić się świeżych soków - mój faworyt to marchwiowo-jabłkowy, wypić kawę czy zjeść dobry obiad. Można pójść na spacer do lasu oraz na grzyby. Tak więc nawet jeżeli ktoś nie jeździ, to nie będzie się tam nudził.
Stajnia jest bardzo zadbana, konie mają czyste boksy. Widać, że o konie się tutaj dba i że są bardzo ważne dla właścicieli, a z tym niestety różnie bywa w innych stajniach. Pierwsza moja lekcja odbyła się na padoku. Dostałam klacz, w której się zakochałam, choć moje serce podbił koń, na którym jeździłam dzisiaj w innej stajni tuż pod Warszawą. Prawdziwa przytulanka, która wręcz lgnie do człowieka, spokojny na padoku, za to najlepszy koń do gry w polo. No, ale odbiegłam ciut od opowieści o stajni w Gałkowie ;) Bardzo mi się podobało to, że pomimo tego, że byłam z grupą trzyosobową na padoku to każdy z nas jeździł indywidualnie. Miał swój czas na galop i ćwiczenia. Zawsze lekcje prowadzone są tak, że jeździ się w zastępie i tylko prowadzący tak naprawdę coś wynosi z lekcji, bo reszta idzie za pierwszym koniem. Tak więc duży plus dla Instruktora za to.
Drugą lekcję miałam już w terenie. W zasadzie to jazdę po lesie lubię w tym sporcie najbardziej. Można na chwilę oderwać się od wszystkiego, zostawić wszystkie troski za sobą i oddać się totalnie przyrodzie oraz urokowi jazdy wśród drzew. W teren pojechałam z instruktorem z Niemiec, który 3/4 roku spędza w Gałkowie, a na resztę roku wraca do siebie do domu. Choć z drugiej strony to może Gałkowo jest już jego domem. W związku z tym, że on był Niemcem, a ja nie mówię po niemiecku, a jego polski nie jest jeszcze doskonały, dlatego miałam darmową lekcję angielskiego przy tej okazji ;) Mój Instruktor opowiadał mi o stajni w Niemczech, o koniach, dlaczego są jego pasją oraz o swoim psie, który przyszedł sam do niego któregoś dnia i tak zostali już razem. Pies, który został wyszkolony do pracy z końmi, choć przez jakiś czas był bezdomny i nikt go nie chciał. Pies, który jest prowadzącym, gdy jego Pan wybiera się na wycieczkę po lesie. Pies, który na komendę "galop" przechodzi na lewą stronę, przepuszcza konie i biegnie za nimi, bo tak został nauczony, aby konie go nie staranowały.
Miłośników koni i Mazur zapraszam do Gałkowa. Jakiekolwiek opinie słyszycie to pamiętajcie, że warto przekonać się samemu czy wszystkie opinie są prawdziwe. Osobiście, bardzo polubiłam to miejsce. Stajnię prowadzą bardzo mili ludzie, a Instruktorzy to prawdziwy pasjonaci, którzy przez jedną godzinę zajęć zdradzili mi tajniki jazdy i kontaktu z końmi, których wcześniej nie znałam.
A już niedługo opiszę stajnię, do której zabrała mnie dzisiaj koleżanka z pracy, która zaczyna dopiero swoją przygodę z końmi, ale już wiem, że będzie moją towarzyszką w niejednym terenie ;) A może nauczymy się grać w polo i kiedyś rozegramy jakieś mecz... Któż to wie ;)
W związku z tym, że ja byłam zajęta końmi, dlatego wszystkie zdjęcia są autorstwa Dominiki ;)