niedziela, 30 września 2012

Jesienne smaki - maliny

Kilka dni temu nastała kalendarzowa jesień. Dni stają się coraz krótsze, a dni coraz chłodniejsze. Dwa dni temu wychodząc na ogródek po raz pierwszy tego roku przywitała mnie jesienne mgła, jak duch wychodząca zza drzew, a na trawie zagościły małe pajęczyny owiane poranną rosą. Nastał czas na ostatnie ogrodowe porządki i sadzenie wrzosów, lawendy, cebulek kwiatów, by mogły nas swoimi kolorami zachwycać już za kilka miesięcy.
Nastał też czas na robienie przetworów i zapasów na zimę. Jak co roku od trzech lat udałam się na mały targ owocowo-warzywny, który znajduje się niedaleko mojego mieszkania. O tej porze roku warto korzystać z ostatków, jakimi obdarza nas natura. W chwili obecnej królują soczyste pomidory, śliwki, jabłka i maliny...
 
To te ostatnie będą bohaterem tego posta. Wraz z jesienią przyszedł czas na herbaty z sokami, konfiturami i różnymi dodatkami. Kombinacji na jesienne herbaty jest mnóstwo. Dzisiaj przedstawie Wam jeden z najbardziej popularnych pomysłów - herbatę z miodem, cytryną, konfiturami i sokiem malinowym. Najważniejsze jednak, by konfitura i sok były domowej roboty, a miód ze znanej Wam pasieki. 

Przepis na konfitury i sok:
 
Składniki

4 opakowania malin po 1/2 kg
kilogram cukru
1/2 cytryny

Do 5 litrowego garnka nalewamy wodę (3/4 wysokości naczynia). Dodajemy umyte wcześniej maliny, kilogram cukru oraz wyciskamy sok z połowy cytryny i dodajemy do garnka. Sok z cytryny dodajemy, by nasze przetwory zachowały ładny i wyraźny kolor. Mieszając od czasu do czasu czekamy aż sok się zagotuje. Gotujemy na wolnym ogniu ok. 3 minut. Następnie przelewamy sok przez sitko i szczelnie zamykamy butelki. Miąższ, który pozostał w sitku zamykamy w słoikach i konfitury gotowe ;)






Teraz pozostaje tylko przyrządzić pyszną czarną herbatę z sokiem, konfiturami, miodem i cytryną ;)

Smacznego!



czwartek, 27 września 2012

W odwiedzinach na Mokotowie cz. I - Vzoor

Jak każda kobieta często przemierzam ulice miast w poszukiwaniu nowych inspiracji. Tym razem odkryłam miejsce polecone przez przyjaciółkę. Jest to pracownia prowadzone przez dwie młode, ale bardzo zdolne projektantki. Ich pracownia mieści się na Mokotowie w małej uroczej kamienicy.
To co mnie urzekło w ich projektach to fakt, że doskonale maskują niedoskonałości, które większość z nas ma albo bardziej wydaje nam się, że je mamy więc pieczołowicie staramy się je ukryć. Projektantki szyją głównie sukienki z materiałów, które same wybierają i zamawiają dbając o ich wyjątkową kolorystykę i jakość.
To co mnie przekonało, by tam regularnie bywać to to, że mogłam ją w niedługim czasie po zakupie oddać. Czasami po powrocie do domu i przymierzeniu sukienki do kilku innych rzeczy okazywało się, że niekoniecznie jest to trafiony zakup. Dla mnie to bardzo ważne, bo moją słabością są zakupy poczynione pod wpływem chwili.
Jednak nie tylko sukienki można tam znaleźć, ale również bluzy, bluzki, materiałowe luźne spodnie, a nawet skórzane torebki. Dodatkowo można złożyć zamówienie zgodnie ze swoim projektem, ale z zachowaniem stylistyki projektantek, a także samemu dobrać kolor i metariał, z którego wybrana przez nas rzecz ma zostać uszyta.
Warto śledzić ich profil na Facebooku, ponieważ można tam znaleźć sporo informacji o planowanych rabatach, organizowanych kursach krawieckich, a także aktualnych promocjach i nowościach.
Teraz najważniejszy aspekt - cena. Jeżeli chodzi o sukienki to jeszcze jestem w stanie przymknąć oko na cenę - ok. 250 PLN. Jednak jak na bluzkę 250 PLN to ciut dla mnie za dużo.
Z pewnością warto odwiedzić pracownię Vzoor, Może znajdziecie tam coś dla siebie, a na pewno dowiecie się tam sporo o materiałach, ich impregnacji, projektowaniu ubrań.







Zdjęcia: Vzoor
Adres strony internetowej znajdziecie TUTAJ
Adres pracowni: ul. Naruszewicza 6/1a; 02-627 Warszawa
Godziny otwarcia: zwykle 9:00-16:00. Można jednak zadzwonić i umówić się poza godzinami podanymi na stronie. Dane kontaktowe do projektantek znajdziecie na ich stronie.


poniedziałek, 24 września 2012

Ciasto ze śliwkami


Jesienią częstym gościem w mojej kuchni są owoce takie jak śliwki, maliny oraz jabłka. Ostatnio również pomidory, ale to na osobną opowieść.

Co roku, zazwyczaj w sierpniu, choć w tym roku ciut później, piekę ciasto ze śliwkami, które jest idealne do herbaty z sokiem domowej roboty i na chłodne jesienne dni, które ostatnimi czasy zawitały do nas. Pieczenie nie jest niestety moją silną stroną, ale ciasto śliwkowe jest w moim corocznym repertuarze kulinarnym, gdy zjawiają się z wizytą zapowiedziani wcześniej Goście. Jeżeli ktoś szuka nieskomplikowanego przepisu na sezonową słodkość to ten przepis gorąco polecam!


Składniki:
  • 3 jajka
  • szczypta soli
  • 1 szklanka cukru
  • 1 szklanka maślanki
  • 1/2 szklanki oliwy
  • 2,5 szklanski mąki
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • cukier waniliowy
  • 1,5 kg węgierek




Na początek polecam przygotowanie wszystkich wymienionych składników w odpowiednich proporcjach. tak by móc tylko po nie sięgać w trakcie przygotowywania ciasta. 
Zaczynamy od oddzielenia żółtek od białek. Do białek dodajemy szczyptę soli i miksujemy, wsypując stopniowo cukier. Łączymy żółtka i dalej ubijamy. Następnie, cały czas ubijając, dodajemy maślankę oraz oliwę. Przez sito przesypujemy mąkę oraz proszek do pieczenia i dodajemy do mokrych składników. Ubijamy tak długo aż powstanie jednolita masa. Na samym już końcu dodajemy cukier waniliowy. Blachę wykładamy papierem do pieczenia, do której przelewamy przygotowane wcześniej ciasto. Myjemy śliwki i kroimy je na pół usuwając pestki. Następnie kładziemy na cieście miąższem do góry. Ciasto pieczemy w 160 stopniach przez około godzinę.
 




 

Polecam szczególnie z lodami waniliowymi lub bitą śmietaną.

Smacznego!


poniedziałek, 17 września 2012

Powidła śliwkowe

Powidła śliwkowe kojarzą mi się z dzieciństwem. Nie pamiętam konkretnych obrazów, ale pamiętam smaki i zapachy. Moje dzieciństwo kojarzy mi się głównie z lasem, łąkami, jeziorami... Do dziś pamiętam, jak z rodzicami chodziłam na grzyby. Jak szukaliśmy drogi do auta po wielu godzinach leśnych wędrówek. I smak jagód zrywanych prosto z krzaka, a wieczorem na kolację robiło się racuchy z leśnymi owocami - jagodami, jeżynami i malinami, lekko posypane cukrem pudrem.
 
Dziś także lubię lasy i mam nadzieję, że za lat 20, gdy będę wspominać swoją młodość tak samo o niej pomyślę, jak o moim dzieciństwie. Mam nadzieję, że moje wspomnienia również będą związane z lasami, jeziorami, pieszymi wycieczkami po łąkach, smakiem herbaty z sokiem malinowym i miodem z mazurskiej pasieki, książką na tarasie gdzieś, gdzie można delektować się ciszą i szumem drzew.
 
Pamiętam też powidła śliwkowe... Bardzo je lubiłam ze świeżym chlebem i sporą ilością masła. ten smak pozostał mi do dziś. Z taką tylko różnicą, że dziś powidła robię sama. W tym roku udało mi się zrobić je po raz pierwszy i nieskromnie przyznam, że debiut był całkiem udany ;)
 
Składniki:
 
  • 2 kg dojrzałych śliwek węgierek
  • 1/2 cytryny
  • 1 opakowanie cukru żelującego
  • 1/2 kg cukru
  • szczypta cynamonu
Wbrew pozorom powidła są dość proste do zrobienia. Śliwki należy umyć i rozkroić na pół, a potem wyciągnąć pestki. Następnie należy je wrzucić do teflonowego garnka i podlać lekko wodą. Ciągle mieszając dodajemy 1/2 kg cukru oraz 1 opakowanie cukru żelującego (1 opakowanie cukru żelującego = 1 kg cukru zwykłego). Pozostawić na małym ogniu do zagotowania. Powidła należy dusić pod przykryciem ok 2,5 godziny. W międzyczasie dodajemy sok z połowy cytryny, aby zachować ładny kolor powideł i nadać im lekko kwaskowy posmak. Po ok. 2,5 godzinach wkładamy powidła do słoików, posypujemy szczyptą cynamonu i gorące odwracamy do góry dnem. Po wystygnięciu chowamy je w chłodne i ciemne miejsce, gdzie będą czekały na swoją okazję.
 
Smacznego!






niedziela, 16 września 2012

Różne różnorości w mojej kuchni

Długo zastanawiałam się na jaki temat powinien być mój pierwszy kulinarny post. O pierwszym debiucie w kuchni? Chyba nie, bo szczerze mówiąc go nie pamiętam, choć gdzieś w otchłani pamięci wracam czasami do zajęć ZPT, na których uczyłam się piec ciasto zwane popularnie murzynkiem.
O największych kulinarnych klęskach? O tym w swoim czasie, bo takie również się zdarzyły. To tak ku przestrodze...
 
Tak więc po kilku dość dłuższych chwilach namysłu postanowiłam swój pierwszy post kulinarny poświęcić przedstawieniu Wam mojej kuchni. W końcu to tutaj będę próbować kolejnego przepisu, to tutaj przewertuję ulubione książki kucharskie, to tutaj przejrzę ulubioną stronę internetową z ciekawymi przepisami, by zaczerpnąć kolejnej inspiracji, w końcu to tutaj będą powstawać wszystkie przysmaki...

Moja kuchnia liczy sobie niecałe pięć miesięcy i powstała pod wpływem wielu wnętrzarskich inspiracji.

Znajduje się w niej wiele przedmiotów, które zbierałam mieszkając jeszcze w Poznaniu. Niektóre udało mi się okazyjnie kupić na targach staroci, a niektóre na przecenie w zwykłych sklepach. Wiele z nich to również prezenty. Najbardziej jednak dla mnie ważne to te, które dostałam od mojej Babci i Dziadka. Najczęściej są to modne w swoim czasie kryształy. Oj robiły one furorę swojego czasu. Dziś, trochę zapomniane przez innych, godnie prezentują się w mojej kuchni.

W mojej kuchni rzadko goszczą komplety. Każdy kubek, każdy kieliszek, każda szklanka czy nawet talerze to najczęściej przedmioty o różnych kształtach, kolorach, zdobieniach.

Zapraszam Was do miejsca, gdzie powstawać będą różne kulinarne różności...



 





wtorek, 11 września 2012

Z książką w Lubaczówce


Tym razem z książką na wsi...

Lato już w zasadzie mija, ale nadchodzi chłodna jesień, kiedy dni są jeszcze ciepłe a poranki i wieczory chłodne. Warto wtedy oderwać się od codziennego zgiełku i spędzić weekend na mazurskiej wsi. O poranku wyjść na taras z kubkiem ciepłej kawy, a wieczorem ogrzać się ciepłym kocem i grzanym winem.
W maju tego roku odkryłam bardzo ciekawe miejsce na urlopowy odpoczynek. Znam Mazury trochę z innej strony niż te w Nakomiadach. Mazury kojarzą mi się z lasami, jeziorami, rzekami, nietoperzami, leśnymi zwierzętami, szumem drzew, grzybami i długo tak mogłabym jeszcze wymieniać wszystkie mazurskie skojarzenia.... Za takimi Mazurami tęsknię i na takie co roku chce wracać.

Nakomiady są inne. Otaczają je pagórki, kilometry łąk, pojedyncze drzewa, które samotnie stoją pośród traw. Z tymi opisanymi powyżej łączy je niesamowita cisza i niebo pełne gwiazd.
Jest to idealne miejsce, by uciec na chwilę od codzienności.
Do Lubaczówki – gospodarstwa w Nakomiadach - trafiłam przez przypadek. Z ogłoszenia w Internecie. Spędziłam tam ponad tydzień na zwiedzaniu okolicy, delektowaniu się ciszą i przyrodą, codziennej jeździe konnej po mazurskich łąkach oraz co wieczornym oglądaniu gwiazd i słuchaniu nocy.

Gospodarstwo prowadzi małżeństwo, które pochodzi ze Śląska. Przyjechali tutaj ze swoim psem, kotem oraz co niespotykane - pawiami. Ich teren wokół domu otaczają ozdobne ptaki, których nazwy nie pamiętam oraz różnokolorowe kwiaty. Na ich terenie można spotkać również chyba rzadką w Polsce odmianę długowłosych krów oraz stado koni. To wszystko czyni, że pomimo tego, że jest to gospodarstwo hodowlane to w swoim rodzaju wyjątkowe. Właściciele są bardzo uprzejmi i nie nachalni. Ich zwierzęta są za to bardzo ciekawskie i chętnie obserwują Gości, ale są tak sympatyczne, że trudno sobie odmówić ich towarzystwa przy wieczornym grillu.  

Gorąco polecam to miejsce na letni urlop oraz wiosenny lub jesienny weekend poza miastem. Cena za nocleg jest bardzo przystępna, a oferowany standard dość wysoki jak na agroturystykę. Pokoje znajdują się w przerobionej stodole więc są bardzo przestronne. Każdy pokój ma ściany z cegły, a sufit podparty drewnianymi belkami.
W okolicy można zwiedzić Zamek Ryn lub odwiedzić magiczne miejsce, jakim jest Galindia.
Adres strony internetowej Lubaczówki: TUTAJ

Zachęcam do polecania ciekawych miejsc przez Was na urlop lub weekend z rodziną lub znajomymi.
Poniżej kilka zdjęć mieszkańców Lubaczówki i nie tylko...




 


 
 
 

Jesienne inspiracje cz. I



 
Zdjęcia: Weekend Max Mara

poniedziałek, 10 września 2012

Ostatnie dni lata w Kazimierzu Dolnym...

Jeden z ostatnich weekendów tego lata. Ostatnie ciepłe promienie słońca w tym roku i ostatnie długie dni... W sobotę telefon ze spontanicznym pomysłem moich koleżanek "Jedźmy w niedzielę do Kazimierza Dolnego!". Pierwszą moją myślą, przyznam szczerze, była cała lista rzeczy do zrobienia i zaplanowana już wcześniej. Potem szybka reprymenda wydana samej sobie i decyzja - "Jedziemy!". Tak więc w niedzielę z rana, po dwóch dużych kubkach kawy, wyruszyłyśmy w drogę do Kazimierza.
 
Po drodze można było obserwować zbliżającą się jesień. Liście na drzewach zaczęły stroić się w kolory, a na poboczu miejscowi sprzedawali zebrane rano grzyby.
 
Po 2,5 godzinach jazdy dojechałyśmy do celu. To była  moja pierwsza wizyta w Kazimierzu i choć trochę inaczej wyobrażałam sobie to miasteczko z opowieści moich znajomych to pomimo wszystko bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Jednak najładniejsze widoki i najładniejsze domy można spotkać wychodząc poza centrum. Dopiero tam oddycha się prawdziwą kulturą i tradycją Kazimierza. Dopiero tam rozumie się dlaczego jest to miasto artystów...

Niestety latem jest to bardzo popularne miejsce i sporo w nim turystów. Jednak na jesienny już lekko chłodny weekend, kiedy turystów jest zdecydowanie mniej, jest to idealne miejsce do odpoczynku i oderwania się od codzienności...