niedziela, 14 lutego 2016

Tajlandia cz. 2 - Koh Samu & Krabi

Niestety moje wakacje dobiegły końca, ale mogę się nimi jeszcze cieszyć powracając do zdjęć i wspomnień, które są jeszcze bardzo świeże. 

W dzisiejszym poście chciałam się podzielić z Wami dalszą relacją mojej wyprawy do Tajlandii. Tym razem jednak nie Bangkok będzie już bohaterem opowieści, a Koh Samu i Krabi. 

Planując podróż zastanawialiśmy się na jakie wyspy się wybrać i gdzie spędzić czas. Wybraliśmy Koh Samui, jako że pływa się tam na kite'ach a jestem fanką tego sportu. Niestety w czasie, w którym byłam nie wiało, ale była to tak przeurocza wyspa, że stwierdziłam, że nadrobię zaległości latem na Helu. Koh Samu to mała wyspa w południowej Tajlandii, aczkolwiek trzecia największa, choć jej powierzchnia to zaledwie 280 m2. 

Po przelocie na Koh Samui udaliśmy się do hotelu Am Samui. Za 6 noclegów zapłaciliśmy 400 zł. za osobę. Hotel umiejscowiony jest tuż przy plaży w bajkowej scenerii, jak z katalogów. Obsługa jest bardzo miła i pomocna, aczkolwiek znajomość języka angielskiego tutaj ogranicza się do kilku podstawowych zdań. Muszę przyznać, że po Bangkoku i tamtejszym ulicznym gwarze doznaliśmy małego szoku, ponieważ hotel ten znajdował się na totalnym odludziu. Pierwsza nasza reakcja i pytanie było "Co my tu będziemy robić przez prawie tydzień?". Faktycznie trafiliśmy na wybrzeże, gdzie turystów jest niewiele. Szybko jednak okazało się, że ta cisza spokój i brak ludzi nam bardzo przypadła do gustu. Do hotelu dostaliśmy się busem, który kosztował nas 200 bath'ów od osoby. Taksówka to koszt 1200 bath'ów więc nawet przeliczając na 4 osoby bardziej opłacało się wziąć busa, który po drodze zatrzymał się w dwóch jeszcze hotelach, aby rozwieźć turystów przybyłych na wyspę. 

Najbardziej popularne plaże na wyspie to Lamai i Chaweng. Taksówka z naszego hotelu do Lamai, kosztowała 600 bath'ów, a do Chaweng 800 bath'ów (czyli odpowiednio 72 zł i 96 zł.) w jedną stronę. Taksówka powrotna była już zdecydowanie tańsza, ponieważ kosztowała 500 bath'ów, czyli 60 zł. Lamai jest zdecydowanie mniejsza od Chaweng, którą można trochę przyrównać do plaż znajdujących się na Ibizie. Imprezy na plaży w ciągu dnia to tutaj normalność. Tak więc jeżeli lubicie ciszę spokój i nie przepadacie za tłokiem to plaża ta nie przypadnie Wam do gustu. Lamai jest zdecydowanie bardziej przyjemna. Na plaży możecie skorzystać z masażu, który kosztuje 250 bath'ów (ok. 30 zł. za 1 h) i napić się kawy w tutejszych kawiarniach lub spróbować tajskich przysmaków. To jednak co najbardziej uderza to śmieci, które zawładnęły plażą. Można jednak spokojnie znaleźć miejsce dla siebie, bo widoki są zniewalające. 

Jednego dnia naszego pobytu na Koh Samui wynajęliśmy w osiem osób samochód z kierowcą, który obwiózł nas po wyspie i najbardziej popularnych miejscach. Koszt takiego całodniowego auta to 3000 bath'ów. Kierowca był do naszej dyspozycji od godziny 11:00 do 18:00. Podczas wycieczki zwiedziliśmy kilka Świątyń buddyjskich, zobaczyliśmy wodospad Namuang, gdzie dla chętnych dodatkową atrakcją była godzinna przejażdżka na słoniach, która kosztowała 1200 bath'ów. Jako, że oglądaliśmy kiedyś reportaż o traktowaniu słoni i sami byliśmy świadkami tego, jak słonie są trzymane na bardzo krótkich łańcuchach, tak że nie mogą wykonać żadnego ruchu, dlatego postanowiliśmy nie przyczyniać się do płacenia za cierpienie tych sympatycznych zwierząt. Następnie mieliśmy czas w Lamai, gdzie zajadaliśmy się lodami kokosowymi podawanymi w skorupce od kokosa. Taka przyjemność kosztowała nas 60 bath'ów, czyli 7.2 zł. 


WODOSPAD NAMUANG




LAMAI 








OKOLICE AM SAMUI RESORT








Na zdjęciach powyżej możecie zobaczyć, jak wygląda tradycyjne mycie naczyń tutaj w restauracjach i na ulicznych straganach. Są to zwyczajne miski z wodą, która chyba nie jest za często wymieniana na czystą, ponieważ na wyspach jest problem z bieżącą wodą. Przekonaliśmy się o tym sami podczas wypadku na skuterze, który mieliśmy. Okazało się, że w Tajlandii tego typu wypadki nie są rzadkością. Muszę jednak przyznać, że od razu pomogli nam miejscowi ludzie, którzy zaoferowali odpoczynek w swojej chatce, coca-colę (ponieważ nie mieli wody), opatrunek i zawiezienie do szpitala. Fakt, że ludzie mieszkają tutaj w blaszanych chatkach bez bieżącej wody, ale każdy ma u siebie telewizor plazmowy i bardzo dobry samochód na podwórku. 

Koszt wynajęcia skutera to 250 bath'ów na cały dzień. Tak więc, jak ktoś się nie boi wypadku to jest to idealne rozwiązanie na zwiedzanie Tajlandii. Trzeba jednak pamiętać przed wyjazdem o zakupie ubezpieczenia. Nam się przydało i koszty naszego leczenia przejął ubezpieczyciel. 

Po 6 dniach spędzonych na Koh Samu trafiliśmy na Krabi. No cóż... Nie był to najlepszy wybór, bo z rajskiej plaży trafiliśmy do miejscowości na lądowej Tajlandii, którą przyrównywaliśmy do polskiego Władysławowa. Masa ludzi, masa straganów, które po drugim dniu zaczynają się zlewać i masa hałasu. O odpoczynku mogliśmy już zapomnieć. Dodatkowo w tym rejonie Tajlandii panowały niesamowite upały, które były trudne do wytrzymania. Krabi jednak to świetna baza wypadowa na wycieczki na Ko Phi Phi. My byliśmy tam aż dwa razy. Raz promem na własną rękę. Koszt takiego promu to 350 bath'ów, czyli ok 40 zł. Bilety na prom kupuje się w biurze turystycznym, które znajduje się na każdym rogu. Wskazuje się godzinę, o której chce się płynąć. Z hotelu o wskazanej godzinie odebrał nas bus, który zawiózł nas do portu, z którego odchodził prom. Prom odchodzi o godzinie 9:00 i 10:30. Na Phi Phi płynie się 1,5 h. Ostatni prom powrotny z kolei planowany jest na godzinę 15:30 więc po dopłynięciu na Phi Phi o godzinie 11:00 nie ma się za wiele czasu na zwiedzanie wyspy. Fakt, że jest to maleńka wyspa, na której nie ma ruchu samochodowego a najbardziej popularny środek transportu to ichnie łódeczki, które nazywaliśmy orzeszkami. Na miejscu wynajęliśmy taką łódeczką za 800 bath'ów (po negocjacjach z 1000 bath'ów) i popłynęliśmy zobaczyć, okrzyknięte przez National Geographic, najpiękniejsze miejsca na ziemi. Na Phi Phi znajduje się Maya Beach, czyli plaża, na której kręcono "Niebiańską plażę" z Leonardo DiCaprio. W zasadzie trudno się dziwić, że akurat tam kręcono film o takim właśnie tytule. Niebiańska to chyba nawet za mało powiedziane. Muszę przyznać, że Phi Phi i tamtejsze laguny to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie do tej pory widziałam. Tak więc jeżeli będziecie w tych rejonach to koniecznie wybierzcie się tutaj. W zasadzie polecam kilkudniowy pobyt na tej uroczej osobliwej wyspie, gdzie hałas aut i skuterów Was nie dosięgnie. 

Można również wykupić zorganizowaną wycieczkę, która kosztuje 1000-1200 bath'ów plus koszty wejścia na teren Parku Narodowego - 400 bath'ów. W cenę wliczony jest lunch na Phi Phi, ale niestety nie ma czasu, aby zapoznać się z urokami tej wyspy, bo większość czasu spędza się na łódce. Wycieczki organizowane są w grupach ok. 20 osób i organizator wyznacza czas na kąpiel w błękitnych wodach morza, wyznacza przystanki, które nie zawsze chcieliśmy odbyć, itd. Tak więc dla nas idealnym rozwiązaniem jednak była wyprawa na własną rękę tutejszym promem i organizowanie atrakcji we własnym zakresie. 

KO PHI PHI 






MAYA BAY 



KRABI



Nasza podróż kończyła się w Bangkoku, gdzie jeszcze przez jeden dzień mieliśmy okazję obcować z tutejszą kulturą. Tym razem trafiliśmy na Chiński Nowy Rok, który miał miejsce w dniach 8-9.02. Coś niesamowitego udało nam się zobaczyć i przeżyć. Dominował kolor czerwony. Ludzie radośnie spędzali czas na ulicy spotykając się z rodzinami i znajomymi. Przebierali się za chińskie smoki i kreowali niepowtarzalną atmosferę, która dla osoby, która po raz pierwszy odwiedziła Azję była wyjątkowym przeżyciem. 

To co najbardziej mnie urzekło w Tajlandii to ludzie i ich uśmiech. Kultura buddyjska jest wszechobecna, a ta zakłada spokój wewnętrzny i uprzejmość okraszoną uśmiechem, która jest wynikową stanu ducha, który się osiąga. Muszę przyznać, że w takiej atmosferze czułam się niesamowicie dobrze i powrót do polskiej rzeczywistości był dla mnie lekkim szokiem. Na pewno naładowałam akumulatory i oderwałam się od naszej codzienności więc polecam Wam gorąco wakacje w Tajlandii. Tymbardziej, że można je zorganizować w naprawdę stosunkowo przystępnej cenie biorąc pod uwagę bardzo niskie ceny na miejscu. 








To była nasza pierwsza podróż w te rejony świata i pierwsza podróż zorganizowana od początku do końca na własną rękę. Teraz już wiemy, że następnym razem skupimy się bardziej na zwiedzaniu jednego rejonu Tajlandii, gdzie nie trzeba się między wyspami poruszać samolotami czy pociągami, a promami. Takie rozwiązanie znacznie obniży koszty podróży i pozwoli więcej zobaczyć. Dodatkowo zawsze będziemy pamiętali o wykupieniu ubezpieczenia, aby koszty ewentualnego leczenia nie pokrywać z własnej kieszeni. 

Wakacje to dla mnie również czas w nadrabianiu zaległości jeżeli chodzi o książki. Ty razem udało mi się przeczytać dwie i obydwie polecam, a w szczególności tę ostatnią. Książka idealna nie tylko na plażę, ale także na leniwe popołudnie. Zagospodarujcie sobie jednak kilka godzin, bo nie jest łatwo się od niej oderwać, a intryga trwa przez 700 stron :)






4 komentarze:

  1. ja wiem ze ja kiedys tez wyladuje w tej tajlandi - napewno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle pyszności i pięknych widoków w jednym poście!
    Może kiedyś uda mi się tam dotrzeć.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń