7 czerwca w Łodzi odbył się koncert Erica Claptona, a ja miałam to szczęście, że zostałam na niego zaproszona i mogłam być tam na miejscu!
Po dotarciu do Atlas Areny okazało się, że mamy miejscówki w Golden Circle, czyli w przestrzeni najbliżej sceny, ale ... na stojąco - a ja wybrałam się tam w moich najwyższych szpilkach jakie mam :) możecie więc sobie wyobrazić moją minę...
W roli supportu na scenie pojawił się Andy Fairweather Low, wraz ze swoim zespołem (Lowriders) - pierwszy raz widziałam, pierwszy raz słyszałam, ale podobało mi się, fajny bluesowy charakter.
Około 20:30 na scenę wkroczył bohater wieczoru w towarzystwie swojego zespołu. Set rozpoczął się tak, jak na każdym z koncertów na trasie od "Hello Old Friend" i dobrze znanego "My Father's Eyes", które to utwory akurat mnie specjalnie nie porwały... dopiero trzeci kawałek "Tell The Truth" pokazał, że muzycy są tego wieczoru w wyśmienitej formie! i tak już pozostało do końca ...
Bardzo ujął mnie utwór "Come Rain Or Come Shine", który fenomenalnie odśpiewał Paul Carrack, grający na instrumentach klawiszowych. Pojawiał się on jeszcze kilkukrotnie w wielu wykonaniach i musze przyznać, że czasami podobał mi się bardziej niż sam Eric ;)
Oczywiście była "Layla", zagrana w jazzowej, akustycznej wersji - mi podoba się bardziej jednak wykonanie cięższe, z większym powerem.
W trakcie całego koncertu mogliśmy usłyszeć utwory przeplatane bluesowymi solówkami, drapiącymi gitarami, rockiem, jazzem a nawet.. funkiem!
Na zakończenie, po krótkiej przerwie technicznej rozpoczął się bis, na który złożył się gorąco przyjęty "Sunshine Of Your Love" oraz "High Time We Went" z repertuaru Joe Cockera - bis świetny, choć wg mnie bardzo dobrze zaplanowany.. jak zresztą cały koncert - dobry zaplanowany produkt muzyczny, oczywiście najwyższej jakości!
To, czego mi zabrakło to kompletny brak uśmiechu Erica, brak prób nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z publicznością, poza kilkoma słynnymi krzyknięciami "Thank You!" , no i brak wykonania piosenki "Tears in heaven" ... :(
ale tak podsumowując.. spędziłam fantastyczny piątkowy wieczór - dziękuję! :)
ps. poniżej kilka zdjęć, nie za wiele, bo ja mała jestem, a scena była ustawiona bardzo nisko, ale pamiątkę mam :)
a! zapomniałam dodać, że przez 3 dni nie mogłam stawać na poduszkach... byłam wyłączona z chodzenia na cały weekend :) ale z obcasów rezygnować nie zamierzam!
o nie , nie ! obcasy ponad wszystko ! jestem tego samego zdania :))) super że dobrze się bawiłaś ...tylko faktycznie koncert Erica bez "Tears in heaven" ...szkoda :(
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie !
dokładnie! czuję kobiecą więź porozumienia :)
Usuńpozdrawiam ciepło!
Cudny to musiał być koncert...
OdpowiedzUsuńA obcasy?Tak!
i było cudnie, oj było... :)
UsuńObcasy na koncercie? Istne szaleństwo! :>
OdpowiedzUsuńNie było "Tears in heaven"?! Jak dla mnie koncert troszeczkę przez to zepsuty...
tak, to było szaleństwo... usilnie szukałam, ale nie dopatrzyłam się tam drugiej pary obcasów :)
UsuńKoncerty są zawsze ekstra:D
OdpowiedzUsuńto zależy :) ostatnio koncert Beyonce pod kątem nagłośnienia był fa tal ny :(
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny koncert :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do wzajemnej obserwacji !
owszem, był świetny, mimo przygód :)
Usuńzapraszam ponownie!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńuwielbiam go :)
OdpowiedzUsuńjest cudowny! gdyby tylko czasami się uśmiechnął.. :)
Usuń